Dojazd.
|
Dzień był sennie gorący, jak moja drzemka na ławie przed tawerną. Obolałym pośladkom dałam odpocząć, oczom odetchnąć. Jedyne co nie pozwalało dopełnić studium rozkoszy to pragnienie. Jako jedna z nielicznych miałam możliwość zanurzenia czubka swojego nosa w białej, zimnej pianie piwa nazwy którego nie pamiętam. Błędny wzrok Tomasza, skręcającego się na widok zimnego piwa wlewanego w moje czeluście był dla mnie wystarczająco satysfakcjonującym. Pot zalewał mu czoło, kosmyk jego bląd włosów wołał w krople deszczu. Ania, żona Krzysztofa jest jedyną osoba na świecie, która może wytrzymać upał w jakiejkolwiek postaci. Nie istnieje dla niej problem gorąca jednak dzisiaj na postoju nie wystawiła nosa ku słońcu lecz jako i my zaszyła się w półcieniu siatki maskującej. Co do strawy to wolę jej nie komentować. Dobrze, że nikomu się nic nie stało.
|
Dzień pierwszy.
|
Po noclegu, którego inicjacji wolałabym nie pamiętać z powodu chaosu i innych takich wychynął się nowy dzień - jak to bywa na zlotach nie od kur piania a od ryku odpalanych i wstępnie katowanych maszyn. Było gorąco, nawet nad większą kałużą w której odważyli się popływać nieliczni kamikadze. Siedząc na brzegu starałam się nie wdychać powietrza zawierającego obrzydliwe w tym okresie alergeny pyłów traw. Jednako życie na bezdechu nie może trwać zbyt długo. Zapyliłam się a świat widziany zza spuchniętych powiek nie wydaje się już tak kolorowym. Dzień nabierał treści ...
|
By poprawić sobie humor zaaplikowałam sobie nową dawkę alergenów na wycieczce po okolicy. Zbieraniną wszelakich pojazdów udaliśmy się do meczetu w Kruszynianach. Ostatni Tatar nawracał nas na mahometanizm - chyba nieskutecznie.W meczeciku było chłodno, wilgotno i trąciło troszkę stęchlizną - ach te dywany. Bogdan jako prowadzący prowadzącą organizatorkę przegonił nas polnymi drogami do Bobrowników. Wytrzęsieni i upyleni dotarliśmy do w końcu do drogi bitej.
|
|
Droga bita kamienną kostką była jeszcze gorsza od polnych, tyle że nie pyliło. Bogdan znowu ćwaniaczył jadąc po w miarę równym krawężniku. Ale nic to i tak musiał na nas czekać [na zdjęciu właśnie dojeżdżamy]. Rozdygotani dojechaliśmy w końcu na zlotowisko. Nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić jak mi smakowało piwko. Co do zlotu, to coś tam się działo, hałasowało, popiardywało z cicha. Brak było jakiegoś ładu w tym wszystkim.
|
|
|
Dzień drugi.
|
Wyrwaliśmy ze zlotu odpocząć trochę od orania i palenia gumy. Jakoś nie mogę się przyzwyczaić do tego zapachu. Namówiłam chłopaków na odwiedzenie znajomych w domku zaszytym w paszczy Augustowskiej. A upał znowu dał się we znaki. Tutaj jako samotni podróżni podczas przerwy : baby po piwku, chłopy po marchewkowym kubusiu.
|
|
Znajomych oczywiście nie było. Mogliby by przynajmniej zostawić kartkę w drzwiach "Kasiu nie ma nas - nie szukaj nas na polu, koło lasu i w niezbyt odległej leśniczówce" - tyle drogi bym zaoszczędziła.
|
|
|
Ja latałam jak głupia a oni sobie kózkę głaskali. No nic, pocałowawszy klamkę, nie napiwszy się świeżego, zimnego mleka i nie zakąsiwszy wielką pajdą wiejskiego chleba ze smalcem i solą pojechaliśmy w tumanach piachu na północ.
|
|

|
Jak Bogdan prowadzi przez pola i łąki to szybko zachciewa się pić. Na małym mosteczku zrobiliśmy sobie drobną przerweczkę. Ten facet w wodzie to nie trup a Krzysio, który właśnie zaciąga wodę we wnętrzności jak wielbłąd i we włosy jak Indianin. Ochłonęliśmy wszyscy, z wyjątkiem wycieczki kajakowej jaka u podnóża szykowała się do wycieczki.
|
|
Znowu polne drogi i w końcu wymarzony przeze mnie (i Tomasza) ASFALT, a w zasadzie jego namiastka. Bogdan wyprowadził nas pod ATENY. Ciekawą miał mapę. Potem patrząc na nią minął Suwałki, zabawił z nami pod wiaduktami w Stańczykach (co on widzi w tej kupie betonu ?) i ku naszej uciesze zabrakło mu paliwa. Zaczarował motor kładąc go na lewym boku i tak dojechał szczęśliwie do stacji. Narzekając na ciepło, nie znalazłszy jeziora po drodze do kąpieli dojechaliśmy do "warszawki" w Pasłęku. Świńskim truchtem wycięliśmy do domu.
|
No cóż, za rok może znowu do Supraśla ?
|