Powrót do pierwszej karty Norwegia 2003 1/11 Powrót do wyjazdów

29.06.2003 - 13.07.2003 NORWEGIA

No dobra, znowu lecimy na północ.
Powodów kilka :
- nie ma tam tylu pyłków trawy ,
- fajna kompania,
- nici z wyjazdu do Irlandii a coś robić trzeba.
Więc podłączam się do organizatora Piotra (Transalp), i w znanym gronie Krzysztofa (Choper) i Adama (Transalp) lecimy zdobywać fiordy.
Prom załatwaia Piotr - motocykl + osoba w kabinie kuszetkowej 318 zł. Wyjazd z Gdańska o 17:30 - lądowanie w Trelleborgu o 7:00. Kontrola graniczna - raczej symboliczna : paszport, pytanie o cel podróży i środki na utrzymanie.
Pogoda : słonecznie i ale nie zagorąco.
Staralismy się omijać główne drogi, więc pokluczyliśmy 108, by wylądować na 26-tce. Potem miało być malowniczo wzdłóż jeziorka 45-tką ale zarosło lasem, zrobiono nowe objazdy i w zasadzie nic nie było widać. Tankujemy płacą kartami kredytowymi bo nik nie ma ani jednego Szweckiego "grosza".
Do Norwegi wjeżdzamy drogą nr 61 i ku naszej radości nie ma przejścia granicznego - bo straszono , że odbiorą nam na nim wszystkie konserwy ;-)
"Organizuję" nocleg nad rzeką Glama opodal Opphus. Mała polanka 150 metrów w dół od drogi, zakryta drzewami.
Pierwszego dnia pękło więc około 700 km, co odbiło się niektórym na pośladkach. Przy małym ognisku wieczerzamy. Próba połowu ryb kończy się kompromitacją w oczach wydry, jaka złapawszy rybę pod kamieniem, zjada ją na naszych oczach, ostentacyjnie przepływając na plecach u naszych stóp.
Przyroda - psiakrew...
Noclegu pilnowało małe stadko komarów - ale nastawione dość przyjaźnie. Noc ciepła i lekko tylko zagłuszana dzwiękiem rzeki i snem sprawiedliwego jednego z towarzyszy podróży ;-)
Rono nie odpalił Trapi Piotra. Padł akumulator. Zapocamy się jak myszy wypychaniem motocykla na drogę - odpalił od trzeciego biegu. Uff ...

Po poranych szuterkach veto postawili : zdrowy rozsądek i Krzysztof ze swoją czerwoną lampką smarowania. No cóż 120 km przez trzy godziny nie nastraja optymistycznie. Resztę więc dnia postanawiamy spędzić raczej na "głównych". Tniemy na północ 3-ką, w Trondheim wpadamy na E6-kę i fuj - co za tłok !. Jak możecie nie jedźcie E6 tylko opłotkami ... choć oczywiście nie ma dużo możliwości.

Przed i za Trondheim sporo aparatów automatycznego pomiaru prędkości, ale łatwo je zobaczyć z daleka.

Mostek na zdjęciu nie jest E6 tylko zjazdem na cos tam.
Nieopodal na stacji benzynowej spotykamy pierwszych Polaków wędrujących autkiem na sam koniec Norwegii.

E6 też nie jest pozbawiona uroków. Bardzo, ale to BARDZO ją zmodernizowano od poprzedniego mego wyjazdu chyba 9 lat temu. Stała się dużo szersza, mniej zakręciasta ale starano się chyba utrzymać jej charakter. Ma to też i swoje plusy, bo na starch fragmentach drogi można sobie poszukać szybkiego miejsca na nocleg.

Jak na razie paliwo po 8,5 NOK / litr 95.
Coca Cola na stacji (puszka) 15-18 NOK (8-10 złotych !)
Co druga stacja nie honoruje kart Visa Elektron - więc trzeba posiadać gotówkę.

Było zadziewiająco gorąco, więc przy kolacji wykapaliśmy się nie mocząc ubrań w słodkich wodach Snasavatnet za Steinkjer. Co to była za wodna roskosz - nie oddał się pokusie tylko Krzysztof ... powiedzmy, że pilnował garów.

Nocleg w malowniczym miejscu, na drodze bocznej do Toymskardia. Mały porcik. Mało miejsca na namioty ale dobre i to - jedynie nie podmokłe miejsce, z dostępem do wody dużej (ach ta kąpiel znów bez zamaczania ubrań) i pitnej (co za smak). Dostępu do pozostałych rozkoszy broniła armia miliarda komarów jaka testowała nasze moskitery na twarz i te w namiotach. Krzysia namiot poległ - za duże otworki w moskitierze. Dopiero spryskanie jej płynem na komary odparło napastliwa nawałnicę.
Tak więc dobrzez było zrobić kolację czy śniadanie "gdzieś" w drodze a nocleg traktować jako spańsko. Strasznie to przyspiesza rozbijanie i zwijanie obozowiska.
Po śniadanku i obrzędzie ablucji w szerokiej i zimnej rzecie, nad która nie było za dużo kamarów tniemy na północ. Na razie gorąco, bezwietrznie. Widoki powalaja na kolana i zmuszają do postojów.

 


Powrót do pierwszej karty